niedziela, 26 września 2010

A jednak

Lenistwo wzięło górę. Blog pozostaje ten sam.
Jedynie zarys ogólny się zmienia.

Tak sobie siedzę na wyrku samotnie w pokoju, wsłuchując się w pulsujący, nieskończony, rytmiczny szum przejeżdżających za oknem samochodów. Majtam sobie stopami odzianymi w kolorowe jak tęcza skarpetasy z paluchami, które zakosiłam Mambie.
Czuję się wyobcowana jakoś. Po powrocie do domu poczułam, że moja więź z tym miejscem osłabła na tyle że nie mam już swojego miejsca tak na prawdę. Już nie czuję się beztrosko snując się między pokojami ganiając mojego kocura o zacnym imieniu Marian. Obce mi są widoki za oknem, osiedle odstrasza betonową przestrzenią. To nie miejsce dla mnie, mimo że znam najbliższe 5km kwadratowych jak własną kieszeń w ukochanej koszuli, która mi znikła w niewyjaśnionych do tej pory okolicznościach...

Nie mogę spać, nawet nie próbuję, bo wiem że i tak nie zasnę. Jakbym miała przecież zasnąć to bym zasnęła z laptopem na kolanach, jak już nie raz i nie dwa bywało. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuję, że nie zasnę do rana. Przeraża mnie nadchodzący nieubłaganie dzień. Przeraża mnie moje własne odizolowanie się, tak gwałtowne, że nie spostrzegłam nadchodzących niebezpieczeństw z tym związanych.
Za obecny stan rzeczy nie mogę winić nikogo innego jak siebie, bo mimowolnie sama doprowadziłam do takich a nie innych stosunków na przykład z rodziną. Gdybym nie dała sobie "w kaszę dmuchać" parę lat wcześniej, to teraz nie byłabym czarną owcą rodzinną. 

Nic to. Trza żyć dalej. To co minęło jest już martwe, a martwego nie wskrzesisz, przeca Jezusem człecze nie jesteś. Trzeba iść naprzód, pielęgnując to co ożywa przed nami, dbając o to aby nie umarło przedwcześnie, aby nie uschło, aby wydało soczysty owoc.
Dlaczego nic nigdy nie może być jednocześnie proste, ładne i przyjemne? Dlaczego zawsze na drodze człowiekowi muszą wypełzać jakieś chimery z robactwa, które z bezgłośnym aczkolwiek definitywnie szyderczym śmiechem dziobią, kąsają, gryzą i zatruwają nogi, tym samym powodując dalszą wędrówkę uciążliwą a czasem nawet chwilowo niemożliwą? Jak pojedynczy komar, który swym bzyczeniem burzy sen, a nie można skubańca zabić kapciem bo światło nie działa. Tak więc czasami każdy z nas jest szaleńcem, rzucającym się w mroku po ścianach z klapkiem, próbując uklepać niewidzialnego wroga wielkości centymetra.
Tak, wiem. Dziwna metafora, ale tak właśnie się czuję teraz. Coś, co mnie przytłacza, coś co mnie zatrzymuje w biegu, coś co mi cały czas uciążliwie i niezmordowanie przypomina o swoim istnieniu dźgając mnie w bok. Tego właśnie "cosia" nie mogąc się pozbyć, staram się rozgryźć i rozłożyć na czynniki pierwsze metafizycznym klapkiem. O tej i innych sprawach życia codziennego mojego i nie tylko, w następnych odcinkach.
Teraz na przysłowiową "dobranoc" kilka zdjęć z jakiejś tam lipcowej środy bądź niedzieli na Polu Mokmotowskim.


1 komentarz: